Jeden z czytelników napisał ostatnio w komentarzu:

Część marketerów internetowych uważa swoich respondentów na bandę durniów, którą można robić w wała. Liczy się tylko kasa i ile za pomocą ich super hiper „strategi (…)” mogą zarobić. Liczą się rekordy. Ty zrobiłeś 100 tysięcy (…), ja zrobię 150 tys. Marketerzy nie przejmują się, że wiedza którą przekazują jest wiedzą śmieciową. (…) Kiedy ludzie zauważą, że biznes internetowych marketerów jest to MLM w nowej formie. Piramida finansowa. Guru marketerzy ze Stanów uczą polskich guru marketerów, a polscy guru marketerzy uczą raczkujących marketerów, którzy po czasie stają się dla nich samych konkurencją. Czego uczą? Znowu wiedza śmieciowa. Jak pisać oferty jak zakładać autoresponder. Jak przyciągać uwagę, jak nawijać makaron na uszy. Obłęd. Kiedy przejdzie otrzeźwienie?

Właśnie dlatego, że też jestem internetowym marketerem, tym bardziej też mi się to nie podoba.

Cały ten ruch niesamowicie przypomina mi czasy początków marketingu wielopoziomowego w Polsce (jeszcze na początku ery internetu). Również tam było wychwalanie się kto więcej zarobi, bezmyślne naśladowanie liderów z zagranicy i kopiowanie jednego przez drugiego.

Im bardziej ten ruch się rozrastał, tym więcej w nim było negatywnych emocji, bo coraz więcej różnych przypadkowych ludzi do tego trafiało, którzy nie zajmowali się tym z pasji, tylko z chęci zysku. Zaczynało się robić coraz ciaśniej na rynku, coraz większa rywalizacja i w efekcie pewnego dnia bańka pękła i cała masa grup MLM-owych upadło. Upadły nawet całe firmy.

Przetrwali tylko ci, którzy nie ograniczali się jedynie do uczenia innych zarabiania, ale sprzedawali również produkty. Mieli pasję na przykład do prezentacji kosmetyków, do omawiania kwestii zdrowotnych, do zajmowania się konkretnymi produktami, które poprawiają innym ludziom jakość życia w różnych dziedzinach, a nie tylko w finansowej. Ci pasjonaci przetrwali i dobrze się mają.

Większość liderów z tamtych czasów (lat 90-tych) dziś już nie zarabia złamanego grosza ze swojej „pasywnej” działalności. Część z nich przenosiło się przez te lata z jednej działalności MLM do innej. Dla nich nie ma znaczenia co się sprzedaje, najważniejsze aby zarabiać na tym, że innych uczy się zarabiać.

W ostatnich latach, dzięki internetowi, a szczególnie Facebookowi, ruch MLM ponownie odżył. Do tego w ostatnich miesiącach połączył jeszcze siły z ruchem marketerów uczących innych zarabiać. To jeszcze bardziej uwydatniło, jak to wszystko jest do siebie podobne.

Ci, którzy pierwsi uczyli innych zarabiać, robili wspaniałą robotę. Sprawdzili bowiem co działa w internecie i podzielili się tą wiedzą z innymi. Ludzi to fascynuje, zaczynają pytać „a ile na tym zarobiłeś?”. Więc oni im odpowiadają.

Ludzie zaczynają wdrażać tę wiedzę w życie. Najłatwiej jednak jest ją wdrożyć wprost, czyli dokładnie naśladując tych, od których się uczą. Dlatego większość polskich „marketerów” nic nowego nie wymyśliło, tylko bezmyślnie naśladują to, czego nauczyli się od innych. Tylko nieliczni wdrażają swoje własne pomysły, sprawdzają co w Polsce działa, i w ten sposób dzielą się już swoją własną wiedzą.

Niestety ludzie najchętniej kopiują wszystko wprost i bez sprawdzenia przekazują to dalej. Stąd zaczęli się pojawiać nowi „eksperci od marketingu”, którzy robią dokładnie to, co ci, od których się nauczyli. Nieważne jakie mają pasje. Nieważne co robili przedtem. Najważniejsze, że teraz mogą zarobić kasę.

W ten sposób zaczęła powstawać nieformalna piramida finansowa. Piramida, którą wiąże przede wszystkim chęć zysku. Jedni polecają drugich, tylko dlatego że mogą dużo zarobić. Sam dostaję nieustannie nowe propozycje aby kogoś polecić i wszyscy prześcigają się w coraz wyższych prowizjach. Niestety trzy razy dałem się na to naciągnąć, nad czym niezmiernie ubolewam.

W niektórych środowiskach 50% prowizje stały się już absolutnym minimum! Wszystko po to, aby nakłonić innych do polecania, niezależnie jaką jakość ma to, co jest polecane. Oni w oczach mają tylko pieniądze.

Do czego to prowadzi? Wyciąga się coraz większe pieniądze od nieświadomych niczego klientów, z których większość nie będzie miała korzyści z nabytej wiedzy i kupionych narzędzi. Koszty marketingu są coraz wyższe, w cenie coraz większą część stanowi prowizja dla polecających. W efekcie największe pieniądze płyną od tych, którzy są nieświadomi tego wszystkiego i płacą za coś, czego najczęściej nie wdrożą w życie, co nie przyniesie im korzyści i co nigdy im się nie zwróci. A zarabia tylko garstka, która zarabia na tym, że innych uczy zarabiać.

I będą to robić do czasu, aż rynek się nie załamie, co moim zdaniem już się zaczęło. Przetrwają tylko ci, dla których naprawdę pasją jest internetowy marketing w ogóle, a nie tylko według jednej poznanej metody. Przetrwają tylko ci, którzy ten marketing nieustannie studiują i to z różnych stron. I którzy go rozwijają dodając do niego własną wartość. I to nie dlatego, żeby tylko uchronić się przed mniejszymi zarobkami, ale dlatego, że ich to pasjonuje i zdają sobie sprawę, że tak naprawdę mają do wypełnienia misję, która brzmi „szczerze pomóc innym ludziom”, a nie tylko „szczerze wyciągnąć od innych pieniądze”.

Dlatego na mnie przyszło otrzeźwienie, że też przez jakiś czas dałem się w to wciągnąć? Dlatego właśnie od kilku miesięcy nie polecam niektórych produktów, które nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Dlatego zmieniam i udoskonalam to co oferuję, aby przede wszystkim satysfakcjonowało tych, którzy to kupują. Aby nie kupowali dla czyjejś chęci zysku, ale dla faktycznych wartości jakie im to przynosi.

Jeśli tym co robię mogę na zmieniać na lepsze życie innych ludzi, to będę dalej to robił.

Kieruj się tym podejściem, a wtedy zorientujesz się, czy warto przyłączyć się do kolejnego ruchu „zarabiania w internecie”, czy też lepiej robić to, co ciebie najbardziej pasjonuje. Nawet jeżeli to może przez jakiś czas, nie będzie jeszcze przynosić tak dużych pieniędzy. Najważniejsze jest bowiem: czy zmieniasz świat na lepsze?